Po Korfu i Santorini czas na trzecią odsłonę Grecji – Peloponez
Ostatnie tygodnie spędziłem na przeglądaniu różnych ofert biur podróży, w poszukiwaniu tej jedynej, najlepszej, która spełni nasze wymagania. Przekopując się przez setki opcji wyjazdów do Turcji, Egiptu, Tunezji czy Bułgarii, powoli traciłem nadzieję, że uda nam się znaleźć coś wartego uwagi. Aż tu nagle – bum. Oferta na pojutrze, przystępna cena, fajne warunki i kierunek, który nam odpowiadał – Peloponez. Tak znalazłem się w miejscu, z którego wróciłem z mieszanymi uczuciami. Ciekawi dlaczego? Zapraszam do lektury.
Foinikounta
Nasz hotel znajdował się około 2 kilometrów od małego miasteczka Foinikounta. Taka odległość od cywilizacji była dla nas plusem, ponieważ podróżowanie z małym dzieckiem rządzi się zupełnie innymi prawami i zależało nam przede wszystkim na spokoju. Położone nieopodal miasteczko miało być naszą spacerową destynacją, opcją na zagospodarowanie sobie czasu w ciągu wieczorów. No właśnie, miało być. Po przyjeździe okazało się, że trasa do miasteczka wiedzie wzdłuż głównej drogi, przy której nie było chodnika czy nawet pobocza. Każdy spacer w tamtym kierunku wiązał się ze strachem i sporym dyskomfortem. Dopiero w ostatni dzień opracowaliśmy trasę, która wiodła małymi uliczkami, z dala od szybkich i niebezpiecznych samochodów. Skoro już ponarzekałem, mogę przejść do przyjemniejszych tematów. Peloponez spodoba się wszystkim entuzjastom naszego Bałtyku. Popatrzcie sami:
Gdybym wyciął w Photoshopie góry znajdujące się w tle i zdjął trochę turkusu z morza, jest spora szansa, że nie rozpoznalibyście, że to nie jest plaża we Władysławowie.
Foinikounta jest malutkim miasteczkiem, w którym znajdziecie kilka przyjemnych tawern i kawiarni. Przestrzegam przed chęcią wypłacania lokalnej waluty w bankomacie. W miasteczku jest jeden bankomat, który nie działał od kilku dni i był zepsuty do końca wyjazdu. Gdyby nie wypożyczenie samochodu, za który zapłaciliśmy kartą, to zostalibyśmy totalnie bez gotówki. Mało optymistyczna wizja.
Dość siedzenia w hotelu, czas zobaczyć lokalne atrakcje
Zapewne każdy z Was ma inne preferencje wakacyjne. Ja nie należę do osób, które czerpią przyjemność z bezczynnego siedzenia nad morzem czy przy hotelowym basenie. Wiedzieliśmy, że opcją, która uratuje nasze wakacje, jest wypożyczenie samochodu i zobaczenie czegoś więcej niż otoczenie wokół hotelu. Cena, którą dostaliśmy od Grecosa za wypożyczenie pojazdu wgniotła mnie w fotel. Sami przyznajcie – 60 euro za dobę za najmniejsze auto, to chyba lekkie przegięcie, co? Myślałem, że przechytrzę wszystkich i załatwię samochód z lokalnej wypożyczalni, ale okazało się, że najbliższa wypożyczalnia jest oddalona o 20 kilometrów od hotelu. Pat. Pozostał mi telefon do rezydentki, że jednak biorę tego nieszczęsnego hyundaia.
Wystarczyło wyjechać kilka kilometrów za nasz hotel, żeby ujrzeć takie widoki:
Nieco cypryjsko, prawda? Pierwszym celem naszej podróży było miasteczko Metoni.
Metoni
To niepozorne, małe miasteczko okazało się naprawdę przyjemnym miejscem, z niesamowitą twierdzą Kástro – najczęściej odwiedzaną atrakcją miasta.
Twierdza połączona jest z malutką wysepką Bourtzi, na której stoi stare więzienie. Cały krajobraz wyglądał naprawdę niesamowicie, więc zdecydowanie polecam odwiedzenie Metoni.
Pylos
Znacznie większe miasto od Metoni, w którym znajdziecie niewątpliwie więcej atrakcji i turystów.
Będąc w Pylos trzeba wspiąć się na twierdzę Neo Kastro. Spacer na fortecę w trzydziestostopniowym upale to nic przyjemnego, jednakże widok rekompensuje wszelkie trudy.
Zatoka Voidokilia
Naszym kolejnym celem była zatoka w kształcie omegi, która ponoć należy do najładniejszych w Europie. Jak sami widzicie, nie jest aż tak spektakularna jak się spodziewałem, ale jest naprawdę nietuzinkowa.
Żałuję, że nie udało mi się wdrapać na pobliskie wzgórze, żeby zrobić zdjęcie z góry. Wygooglujcie sobie to miejsce, bo fotki z jaskini Nestora naprawdę robią wrażenie.
Wodospady Polylimnio
Peloponez ma naturalną perłę. Wodospady to największe zaskoczenie tego wyjazdu. Dojazd do tego miejsca nie jest prosty, przygotujcie się zatem na przeprawę przez bezdroża, zdecydowanie warto. Wodospady Polylimnio są położone w pięknym wąwozie, co dodaje dodatkowej baśniowej aury.
Dotarcie do największego wodospadu nie jest łatwe. Wyposażcie się w wygodne i pełne buty, ponieważ czeka Was przeprawa przez skały i mokre głazy. Popatrzcie sami, czy muszę dodawać, że naprawdę warto?
Bezdroża Pelponezu
Peloponez nie posiada najlepszej infrastruktury na świecie. Jeśli Wasza nawigacja wskazuje, że pokonanie 30 kilometrów zajmie Wam godzinę, to szykujcie się na fajerwerki. Drogi, na których mieści się jedno auto, są standardem. Bardzo często zostaniecie pokierowani w uliczki, które wyglądają jak drogi do prywatnych domów i uwierzcie, że kilka razy jechałem chyba po czyimś podjeździe. Miny zaskoczonych tubylców w miasteczkach, które miały po stu mieszkańców, były bezcenne. Byli chyba jeszcze bardziej zdziwieni niż ja. Jest jedna zaleta takiej jakości dróg na półwyspie Peloponez – podróżując po nim traficie na takie widoki i docenicie polskie drogi.
Krajobrazy to pomieszanie Toskanii i kubańskiej doliny Vinales. Mieliśmy szczęście, że trafiliśmy na golden hour i widoki były naprawdę spektakularne.
Słowo końcowe
Peloponez jest warty odwiedzenia pod jednym warunkiem, że nie spędzicie całego wyjazdu w hotelu. Naprawdę warto wypożyczyć samochód na kilka dni, żeby zobaczyć lokalne atrakcje i wrócić z masą pięknych wspomnień. Na Peloponez wrócę, ale w innym terminie. Trzydziestostopniowe upały okazały się kiepskim wyborem dla rocznego syna, dlatego dalsze eksplorowanie półwyspu zostawiam na chłodniejsze pory roku. Sparta, Olimpia, Ateny czy Korynt wymagają przecież osobnego wpisu, także nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić tam za jakiś czas i podzielić swoimi odczuciami.
Na koniec zagadka: jakie standardy musi spełniać hotel Miramare w Pylos, żeby dostać czternaście gwiazdek? ?
Do następnego!