Czarnogóra, czyli świetny punkt wypadowy do Bośni i Chorwacji
Będąc w Czarnogórze z pewnością nie będziecie narzekać na nudę. W pierwszej części artykułu pokazałem Wam wiele pięknych miejsc, pomyśleć tylko, że to tylko zachodnia część kraju. Położenie geograficzne tego państwa sprawia jednak, że jeśli macie nadprogramowe kilka dni w trakcie wakacji, warto spożytkować je na zobaczenie pobliskiego Dubrownika i sąsiedniej Bośni i Hercegowiny czy Albanii. Czarnogórskie serpentyny czekają – ruszamy!
Dubrownik
Oddalony o kilkadziesiąt kilometrów Dubrownik to prawdziwa perła południowej Chorwacji. Nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć tego miejsca i naprawdę cieszę się, że stało się to właśnie teraz, poza sezonem turystycznym. Jeśli będziecie planowali podróż do Dubrownika, to rozważcie wczesną wiosnę, ponieważ latem dzieją się tam dantejskie sceny. Z relacji przyjaciół wynika, że lipiec i sierpień to miesiące tak oblężone przez turystów, że nie jesteście w stanie przejść spokojnie starówką, ponieważ jesteście małą częścią olbrzymiego tłumu, który nie zatrzymuje się ani na chwilę. Mieliśmy to szczęście, że poza nami starówkę zwiedzało tylko kilka osób, więc mogliśmy spokojnie delektować się architekturą. A jest na co popatrzeć.
Starówka
Całe stare miasto otoczone jest olbrzymimi, zabytkowymi murami, które są jedną z najpopularniejszych atrakcji turystycznych. Wstęp nie należy do najtańszych (ok. 90 zł za osobę), ale gwarantuję, że nie będziecie żałować. Trafiliśmy na idealną pogodę, przez co starówka prezentowała się jeszcze lepiej. Jedna wskazówka dla wszystkich podróżujących z małymi dziećmi – nie popełniajcie naszego błędu i nie bierzcie wózka na spacer po murach. Chodzenie z dziecięcym wózkiem po wielkich, nieforemnych kostkach jest praktycznie niemożliwe. Skończyło się tak, że moja żona miała syna na rękach, a ja targałem ciężki środek transportu po wszystkich schodach, które napotkaliśmy na drodze. A było ich co najmniej kilkaset.
Niesamowite w Dubrowniku jest to, że pośród zabytków toczy się normalne życie. W starej części miasta znajdziecie szkoły czy boiska sportowe. Niepowtarzalny klimat, aż chce się zejść i porzucać do kosza w takiej scenerii.
Tak wygląda główna promenada starego miasta w lutym. Sami widzicie, kilkanaście osób na krzyż, w tym pracownicy, którzy odnawiają lokalne atrakcje i restauracje przed zbliżającym się sezonem. Jak już mowa o restauracjach – starówka to miejsce dla zamożnych ludzi. Najtańsza pizza w najtańszej knajpie kosztuje ok. 40-50 zł za sztukę. A w sezonie jest ponoć jeszcze drożej.
Wyjeżdżając z Dubrownika w kierunku Czarnogóry warto zatrzymać się na pobliskich wzgórzach i cyknąć pamiątkowe zdjęcia.
Bośnia i Hercegowina
Nasza podróż do Bośni była festiwalem nerwów, stresu i walki z czasem.
Bośnia i Hercegowina nie należą do Unii Europejskiej, przez co wjazd do kraju jest determinowany posiadaniem zielonej karty. Wiedzieliśmy o tym, dlatego kilka dni przed wyjazdem wyrobiliśmy europejskie ubezpieczenie, które miało obowiązywać w całej Europie. No właśnie, miało. Kiedy dojechaliśmy na przejście graniczne pośrodku niczego, gdzieś wysoko w górach, bośniacki celnik zakomunikował nam, że nie mamy zielonej karty, ponieważ oni mają swoje własne i tylko na tych wpuszczają turystów do kraju. Wyobraźcie sobie scenę: celnik, który nie mówi po angielsku, tłumaczy mi na migi, że nie mam dobrego ubezpieczenia i nie wpuści mnie do kraju, więc mam zawracać. Za nami kilka oczekujących aut, w środku płaczący niemowlak. Celnik kazał mi zjechać na bok i zaprosił do swojego kantorka.
Przyprowadził swojego szefa, który mówił trochę lepiej w języku Shakespear’a. Kilka minut rozmowy, mój błagalny wzrok i decyzja: „you can go, because I like you”. Dostaliśmy jednak ultimatum: musimy pojawić się na tym samym przejściu granicznym w okolicach końca ich zmiany – to jedyny warunek powrotu do Czarnogóry. Przestrzegł mnie także przed patrolami policyjnymi, ponieważ każda kontrola bez zielonej karty może skończyć się tragicznie. Niezły początek wycieczki, co?
Granicę przekraczaliśmy w okolicach godziny 11, przed 18 mieliśmy stawić się z powrotem, co dało nam 7 godzin na dojazd do Kravicy, Mostaru i powrót na przejście graniczne. Szybka kalkulacja wykazała, że w Kravicy i Mostarze będziemy ok. półtorej godziny. Sami przyznacie, że nie jest to najlepsza perspektywa spokojnej, rodzinnej wycieczki do Bośni i Hercegowiny.
Wodospady w Kravicy – perła Bośni
Wodospady okazały się jednym z najpiękniejszych miejsc w całej wycieczce na Bałkany. Absolutnie obowiązkowe miejsce w trakcie podróży do Bośni i Hercegowiny. W trakcie sezonu to piękne miejsce wygląda jak wielkie, miejskie kąpielisko, w lutym byliśmy jedynymi turystami, którzy oglądali to cudo natury. Żałowaliśmy tylko, że nie wzięliśmy kąpielowego ekwipunku, ponieważ turkusowa woda bardzo kusiła. Niestety ograniczony czas pozwolił tylko na krótki zachwyt pięknem wodospadów, kilka zdjęć i musieliśmy jechać dalej.
Podróż do Mostaru
Drogi w Bośni nie należą do najlepszych, dlatego jeśli zobaczycie na Google Maps, że 100 km macie pokonać w dwie godziny, to nie łudźcie się, że będzie inaczej. Jak pamiętacie – jechaliśmy bez zielonej karty, dlatego musiałem robić wszystko, aby nie wzbudzać podejrzeń. Dacie wiarę, że w ciągu 5 godzin podróży mijaliśmy kontrolę policji jakieś 6 razy? Nogi z waty za każdym razem. Uważajcie także na przydrożne miny, które są wspomnieniem po krwawej wojnie. Po drodze napotkacie dziesiątki znaków, które ostrzegają przed zagrożeniem.
Podróż do Mostaru wiedzie przez niezwykle malownicze tereny. Widoki jak ten poniżej są standardem.
Mostar
Mam mieszane odczucia wobec Mostaru.
Już sam wjazd do miasta był nieprzyjemny, ponieważ na głównej ulicy miasta trzeba uważać na żebrzące dzieci. To naprawdę przykry widok, kiedy kilkulatek prosi o pieniądze przez szybę, a za nim idzie prawdopodobnie jego matka z niemowlakiem na rękach, która robi dokładnie to samo. To wszystko między pędzącymi samochodami, które muszą bardzo uważać, aby nie potrącić ludzi.
Zaparkowaliśmy kawałek od starówki, dlatego musieliśmy przejść przez kilka ulic po drodze. Większość w remontach, syf, bałagan i dziwni tubylcy, którzy patrzyli na nas jak na intruzów. Dawno nie czułem takiej niepewności w trakcie zwiedzania jakiegoś miasta, a muzułmański klimat wcale nie poprawiał naszego nastroju.
Po przekroczeniu symbolicznego początku starówki krajobraz zmienia się o 180 stopni. Nagle tubylcy zaczynają się uśmiechać, proponując swoje towary czy zapraszając do urokliwych knajpek. Architektura ze zniszczonej i remontowanej, zmienia się w piękne zabytki, które naprawdę miały niepowtarzalny klimat, a muzułmańskie minarety dodawały tylko uroku.
Bardzo żałuję, że spędziliśmy w Mostarze tylko godzinę, ponieważ aż prosiło się, aby usiąść na obiad czy kawę i pooddychać atmosferą tego specyficznego miasta. A, jeszcze jedno – Bośniacy niesamowicie dbają o swoją historię. Co krok można spotkać jakieś murale czy rzeźby, które przypominają o wojnie domowej z 1992 roku.
Waluta
Jeśli planujecie wycieczkę do Bośni, to pamiętajcie o lokalnej walucie. Warto skorzystać z bankomatów na miejscu, ale polecam wybranie mniejszej ilości pieniędzy. My nie byliśmy w stanie wydać wszystkich pieniędzy, przez co do teraz w portfelu mam kilkadziesiąt marek, które prawdopodobnie do niczego mi się nie przydadzą.
Powrót na granicę był jedną wielką niepewnością. Nie wiedzieliśmy czy wyznaczeni celnicy będą jeszcze na swoich zmianach i czy będą pamiętać o naszej sytuacji. Kiedy podjechałem pod okienko i dałem celnikowi paszporty, byłem pełen obaw. Ten zaczął gorączkowo przeszukiwać dokumenty i wtedy mnie olśniło. Ten człowiek szuka zapłaty za wpuszczenie nas do kraju. Nie należę do łapówkarzy, nigdy nawet nie próbowałem przekupić kogoś w ten sposób, dlatego w ogóle nie wpadłem na to, że wypada coś włożyć do paszportów. Spojrzał na mnie wściekły i rozczarowany po czym wycedził „problem, problem”. Poszedł po przełożonego, ten powtórzył czynności kolegi, po czym powiedział do mnie: „where is my coffee?”. Zamurowało mnie, odpowiedziałem w nerwach, że mogę mu zaraz przywieźć. Tak, wiem, jedna z głupszych odpowiedzi na jakie mogłem wpaść w takim momencie. Pomarudzili, pokręcili głowami, ale w końcu oddali dokumenty i otworzyli szlaban. Huk spadającego kamienia z serca było słychać w Dubrowniku.
Zachody słońca i słowo końcowe
Ten wpis wypadałoby skończyć optymistycznym akcentem.
Jak pewnie wiecie, jeszcze przed wyjazdem do Czarnogóry totalnie zajawiłem się na fotografię krajobrazową i los chciał, że trafiłem właśnie do tego miejsca. Bałkany są rajem dla wszystkich amatorów fotografii, a codzienne zachody słońca przykuwały do ławki na długie wieczorne godziny.
20 metrów przed naszym domem mieliśmy takie widoki, praktycznie co wieczór prawdziwy festiwal barw i kolorów. Zrobiłem setki pojedynczych zdjęć i kilkadziesiąt pamiątkowych timelapsów.
Trzeba tam wrócić!
Miesiąc w Czarnogórze zupełnie zmienił moje postrzeganie wyjazdów za granicę. Pierwszy raz mogłem wsiąknąć w lokalny klimat, wprowadzić rytuały dnia codziennego i poczuć atmosferę życia w innym kraju. Jeśli tylko macie taką możliwość, bo pracujecie zdalnie, to nie wahajcie się ani minuty. Spróbujcie wyjechać na dłużej niż tylko tydzień, nie wykupujcie wycieczek z biura podróży, tylko poznawajcie Bałkany na własną rękę. To był naprawdę niezwykły czas i na pewno wrócę jeszcze w to miejsce, żeby podelektować się krajobrazami i niepowtarzalną atmosferą. Czarnogóra wskakuje do mojego podróżniczego topu.
Dzięki za uwagę i do następnego!