Kiedy przekręcałem kluczyki w stacyjce Focusa na parkingu pod domem w Perth byłem naładowany pozytywną energią. Obudziło nas piękne słońce i bezchmurne niebo, a niemal na każdym podróżniczym blogu możecie wyczytać, że w Szkocji jest raczej wietrznie i ponuro. Nasza dalsza podróż wiodła na najdalej wysunięty punkt Szkocji – przylądek Duncansby, następnie przejechaliśmy całe północne wybrzeże, zachwycając się spektakularnymi krajobrazami. Po drodze zahaczyliśmy o kilka pięknych miejsc i właśnie o nich opowiem Wam w dzisiejszym wpisie.
Inverness
Inverness było jednym z największych zaskoczeń tego wyjazdu. Miasto, które miało być przystankiem na szybką kawę, okazało się pięknym miejscem, idealnym do leniwych popołudniowych spacerów.
Klimatyczne, spokojne miejsce, które tak jak w przypadku Dean Village było idealną alternatywą dla zatłoczonego Edynburga.
Oczywiście również w tym szkockim mieście nie mogło zabraknąć zamku na wzgórzu. Co ciekawe, obecnie zamek służy mieszkańcom za sąd i nie można go zwiedzać.
Jeśli kiedykolwiek będziecie w Inverness, to koniecznie podążajcie wzdłuż rzeki, stopniowo oddalając się od centrum. Po piętnastu minutach spaceru dotrzecie do absolutnej perełki tego miasta, czyli malowniczego parku, który jest wymarzonym miejscem na rozłożenie koca i czytanie książek.
Pośród drzew i odnóg rzeki Ness znajdują się typowe szkockie domki. Nie wiem jak Wy, ale ja nie pogardziłbym poranną kawą w takich okolicznościach przyrody.
W Inverness obyło się bez spektakularnych przygód, ale taki trzygodzinny reset był nam bardzo potrzebny.
Loch Ness
Słysząc „Szkocja”, myślałem „Loch Ness”. Kiedy rozmyślałem o tym miejscu wyobrażałem sobie jakieś cudowne jezioro, z malowniczym otoczeniem, które zostanie w mej pamięci na długie lata. Realia okazały się brutalne – jezioro jak każde inne, trochę większe niż pozostałe, ale jeśli ktoś mieszka w pobliżu jakiegoś rozlewiska (a ja mieszkam w bliskim sąsiedztwie Jeziora Żywieckiego), to spokojnie może pominąć tę atrakcję.
Plaża w Durnoch
Jadąc na północ warto zatrzymać się w malutkim Durnoch i zrobić sobie krótką przerwę na miejscowej plaży.
Kiedy podjechaliśmy pod zamek i zaparkowaliśmy samochód na parkingu bezpośrednio przed wejściem, nie spodziewaliśmy się widoku, jaki mieliśmy ujrzeć za kilkanaście minut. Po zakupieniu biletów wstępu do zamkowych ogrodów zostaliśmy skierowani na trasę spacerową otaczającą cały zamek oraz ogrody, ponieważ wejście do nich jest usytuowane w tylnej części obiektu. Kiedy szliśmy niespiesznie w kierunku morza naszym oczom ukazał się on – jeden z najpiękniejszych zamków jaki kiedykolwiek widziałem. Dunrobin Castle powala swoim majestatem oraz położeniem, ponieważ patrząc na niego na wprost dosłownie za plecami znajduje się bezkresne morze.
Po wejściu na teren ogrodu przeżyliśmy kolejne przyjemne zaskoczenie – nigdy nie widziałem tak zadbanej roślinności oraz dbałości o detale. Każdy najmniejszy krzak na terenie zamku był idealnie przystrzyżony i wkomponowany w większą całość. A z resztą, co Wam będę opowiadał. Sami zobaczcie:
Dodatkową atrakcją ogrodów była dumna sowa, która siedziała sobie bez żadnej opieki na jednej z ławek. Bardzo kusiło mnie, żeby zrobić sobie z nią selfie, ale kolejka turystów skutecznie ugasiła mój zapał.
John O’Groats
Po długiej podróży w końcu dotarliśmy do John O’Groats, czyli najdalej wysuniętego punktu na północ w Szkocji. Samo miejsce absolutnie nie powala, ale warto tu podjechać, żeby zrobić pamiątkową fotkę z legendarnym znakiem.
Jak widzicie wyżej – pogoda zaczęła płatać figle i w John O’Groats było już po prostu zimno i bardzo wietrznie. Nie zapomnę sceny, kiedy opatulamy się kolejnymi warstwami bluz i kurtek, a dosłownie kilkanaście metrów dalej miejscowy rybak sprząta swoją łódź w krótkim rękawku. Twardziel.
Duncansby Head
Oddalone o kilka kilometrów od John O’Groats Duncansby Head było najmocniejszym punktem tamtego dnia. Zaczęło się niepozornie, ponieważ droga prowadząca w to miejsce kończy się przy latarni morskiej, której otoczenie nie było nad wyraz spektakularne. Kiedy zaczęliśmy się kręcić po okolicy zauważyliśmy jedną zależność – większość przyjeżdżających turystów kieruje się na pobliskie wzgórze i znika na dobre kilkadziesiąt minut. Ciekawość zwyciężyła. Po kilku minutach spaceru w kierunku pól i traw naszym oczom okazał się taki krajobraz:
Absolutna miazga. Zapierający dech w piersiach widok, charakterystyczne skały i trzy pasące się owce. Jedyne owce, które nie bały się stosunkowo bliskiego kontaktu z człowiekiem i kilkunastominutowej sesji zdjęciowej. Mimo tego, że wiatr chciał mi urwać głowę, przemoczyłem całe buty i przemarzłem do kości, to zdecydowanie było warto. Po powrocie do Polski wywołałem to zdjęcie w formacie A3 i powiesiłem sobie w salonie. Za każdym razem, kiedy patrzę na tę fotkę, nie mogę nadziwić się jaki splot sprzyjających okoliczności sprawił, że mogłem zrobić to zdjęcie.
Nocowaliśmy w Thurso, które okazało się najmniej ciekawym miastem świata. Brak normalnych restauracji, jedno Tesco w centrum i nocleg w hostelu, w którym łóżka miały jakieś 150 lat. Wspomnienie do zapomnienia.
Bettyhill – Durness – Ullapool czyli Szkocja w pigułce
Kiepski nocleg nie zmącił naszych nastrojów, ponieważ lada moment mieliśmy wjechać na słynną trasę widokową od miasteczka Bettyhill przez Durness, kończąc w Ullapool. Mimo tego, że trasa miała tylko 170 kilometrów, przejechanie jej zajęło nam prawie pół dnia. Jeden pas w obu kierunkach, co kilkadziesiąt metrów zatoczki do mijania i widoki, które zapamiętam do końca życia. Zapraszam do oglądania, komentarz jest zbędny.
Plaża Sango Sands nas zaczarowała. Spędziliśmy tu grubo ponad godzinę, delektując się widokiem, słońcem i gorącą kawą.
Owce są wszędzie. Po kilku dniach w Szkocji przywykniecie do sytuacji, w której musicie wyhamować do zera, ponieważ jakaś owca stoi na drodze i nie zamierza z niej zejść. Nie ma na to rady, można tylko czekać aż łaskawie wróci na pobocze. Co jakiś czas możecie spotkać także charakterystyczne znaki, będące świetnym tematem na pamiątkowe zdjęcie.
Jak sami widzicie – krajobraz zmienia się w zasadzie na każdym zdjęciu: od czarnogórskich bezkresów przez portugalskie plaże po krajobrazy żywcem wyjęte z filmów o Alasce. Jeśli będziecie w tych okolicach, trasa Bettyhill – Ullapool jest absolutnym obowiązkiem. Szkocja w pigułce.
Nasz dzień skończyliśmy w wiosce Big Sand i z tym miejscem wiąże się jedno ważne przemyślenie.
Airbnb zmieniło świat nie do poznania. Chatka, w której spaliśmy, znajdowała się przy domu szkockiego małżeństwa i była na absolutnym końcu świata. Najbliższa restauracja: 5 kilometrów. Najbliższy sklep: 10 kilometrów. Dom pośrodku niczego, a mimo tego trafiliśmy na nocleg, który był po prostu fenomenalny. Gospodarze zadbali o każdy detal tej chaty: śniadaniowy box, piwo na przywitanie, gry planszowe dla gości, a nawet przewodniki, książki i przede wszystkim mega wygodne łóżka. Gdyby nie Airbnb w życiu nie trafilibyśmy w to miejsce. Gospodarz ma ponad 100 pozytywnych recenzji od turystów z całego świata, mając chatkę w miejscowości, która liczy jakichś 200 mieszkańców. Piękno Internetu.
Kiedy przekręcałem kluczyki w stacyjce Focusa na parkingu pod domem w Big Sand byłem oczarowany tym miejscem i nie przeszkadzał mi padający deszcz, który miał padać przez najbliższe 3 dni. Czas na legendarną wyspę Skye. Wyspa oczarowała nas swoją zmiennością, ale o wszystkich przygodach, jakie nas na niej spotkały, dowiecie się z trzeciej części relacji naszej podróży.
Widzimy się za kilka dni.
PS. Przeczytaj pierwszą część relacji z tej podróży TUTAJ.