Na słowa, tak jak na ciuchy panuje moda. Ostatnio takim modnym słowem stała się wirtualność. I pełno tej wirtualności dookoła, ale czy słusznie? Weźmy jako przykład taki fakt, że określenie wirtualny świat przyklejane bywa do internetu. Czy naprawdę to wirtualny świat?
W moim rozumieniu wirtualny to taki, którego każdy aspekt jest sztucznie wykreowany, który nie rodzi rzeczywistych, konkretnych zobowiązań i stosunków. A przy takiej definicji to trzeba uczciwie przyznać, że internet jest często bardziej realny od realu. Jako przykład weźmy chociażby jakiejkolwiek strony internetowe z ogłoszeniami. No powiedzmy strona promująca się sloganem : „Transport, spedycja, ładunki„. Jako żywo nie uświadczysz na niej realnego transportu, i ładunki raczej na serwerze się nie mieszczą… jednak w istocie daleko tej stronie do wirtualności. Przecież za każdym ogłoszeniem kryje się realny wolny pojazd, realny ładunek i realne firmy transportowe. A za pomocą mechanizmów strony nawiązujesz jak najbardziej konkretne, rzeczywiste kontrakty. Czy ma jakiekolwiek znaczenie, że medium, jakim jest internet, jest elektroniczne a więc ulotne…. A najważniejsze, że ta ulotność jest przecież złudzeniem. Ogłoszenie na takiej stronie jest w swej istocie bardziej trwałe niż jakiekolwiek papierowe. Już w kilka minut po ukazaniu się na stronie www jest pracowicie skopiowane przez dziesiątki robotów krążących w sieci i po kilku chwilach jest dostępne w różnych miejscach „wirtualnego” świata Jak nakład gazety rozwiany przez wiatr… i tylko w internecie dodatkowo nie pada deszcz ani śnieg… Zazwyczaj boleśnie o tym fakcie przekonują się niektóre firmy, publikujące bzdury, a potem z ścigające ślady swojej własnej bezmyślności po całym, „wirtualnym” świecie.
Co więc z tą wirtualnością? Otóż siedzi ona tak naprawdę w naszych głowach, zasiana tam przez różnej maści publicystów. Internet jest realny, realny aż do bólu. Na marginesie dodajmy, że powinieneś o tym pamiętać zabierając głos na różnego rodzaju forach.